Anonim

Tak długo, jak internet istnieje w formie podobnej do tej, którą mamy dzisiaj, pojawiały się obawy osób i organizacji, które są właścicielami praw do niektórych rodzajów treści. W szczególności naruszenie praw autorskich zawsze było przedmiotem sporu.

I łatwo zrozumieć, dlaczego. Z jednej strony koncepcja udostępniania i wprowadzania innowacji leży w samym sercu Internetu jako platformy. Z drugiej strony osoby posiadające prawa do treści chronionych prawem autorskim zasługują na uczciwe wynagrodzenie za swoją pracę. Prawda jest taka, że ​​te dwa pojęcia nie zawsze idą w parze, co spowodowało wiele dyskusji na przestrzeni lat.

Nie pomaga w tym fakt, że niektóre przepisy po prostu nie były w stanie nadążyć za epoką cyfrową. Uznając to, decydenci nieustannie starają się aktualizować różne przepisy ustawowe i wykonawcze, aby lepiej odzwierciedlić społeczeństwo, w którym żyjemy obecnie. Ostatnią próbą osiągnięcia tego jest wysoce kontrowersyjny art. 13 (jedna część większej dyrektywy), przyjęty przez Parlament Europejski we wrześniu 2018 r.

Co to właściwie jest?

Wraz z art. 11 (zwanym potocznie „podatkiem powiązanym”), art. 13 stanowi najbardziej dzielącą część proponowanej przez Unię Europejską nowej dyrektywy w sprawie praw autorskich. Zasadniczo ma zapewnić ramy dla państw członkowskich, do których należy się stosować przy opracowywaniu własnych praw autorskich.

12 września posłowie do Parlamentu Europejskiego głosowali za przyjęciem dyrektywy, 438 głosami za, a 226 przeciw. Przyjęty dokument jest zmienioną wersją wniosku, któremu nie udało się zdobyć wystarczającej liczby głosów w lipcu.

Jeśli chodzi konkretnie o art. 12, stanowi on, że platformy udostępniania treści (takie jak YouTube lub Facebook) będą teraz w większym stopniu odpowiedzialne za zapewnienie, że ich użytkownicy nie będą udostępniać materiałów chronionych prawem autorskim bez odpowiedniego pozwolenia.

Kto popiera artykuł 13 i dlaczego?

Nawet to podstawowe wyjaśnienie art. 13 powinno być więcej niż wystarczające, aby stało się jasne, że właściciele praw autorskich są głównymi zwolennikami tego prawodawstwa. Na przykład wielu z branży muzycznej otwarcie opowiedziało się za tym. Dotyczy to zarówno przedstawicieli firm muzycznych, jak i samych artystów. Godnym uwagi przykładem jest Sir Paul McCartney, który opublikował list otwarty do posłów do PE z prośbą o poparcie art. 13, ponieważ jego zdaniem jest on kluczem do zrównoważonej przyszłości muzyki w Europie.

U podstaw art. 13 ma zmniejszyć różnicę w dochodach między posiadaczami praw a platformami internetowymi, które umożliwiają dzielenie się takimi treściami. I naprawdę nie można argumentować, że niektórzy giganci technologiczni zarabiają bardzo duże sumy dzięki zawartości chronionej prawami autorskimi na swoich platformach.

Dystrybucja tych funduszy w inny sposób, który byłby efektem zmuszenia tych firm do zagwarantowania, że ​​nie dojdzie do naruszenia praw autorskich, można argumentować, że artyści i posiadacze praw otrzymaliby należne im pieniądze.

Kto jest przeciwny art. 13 i dlaczego?

Chociaż nikt nie argumentowałby, że artyści powinni otrzymać wynagrodzenie za swoją pracę, przeciwnicy art. 13 twierdzą, że dyrektywa będzie równoznaczna z cenzurą.

Wiele wybitnych postaci ze świata technologii zebrało się, aby zaprotestować przeciwko temu ustawodawstwu, ponieważ uważają, że narusza ono pewne podstawowe wolności. Nie biorąc pod uwagę wyjątków i ograniczeń praw autorskich, treści generowane przez użytkowników mogą być zagrożone.

Platformy internetowe potrzebowałyby sposobu filtrowania treści chronionych prawem autorskim, co mogłoby mieć efekt uboczny polegający również na usuwaniu zremiksowanych, sparaliżowanych lub dostosowanych treści - elementów integralnych ze sposobem, w jaki funkcjonuje internet w takiej formie, w jakiej go znamy. To jest powód, dla którego ten artykuł zyskał potoczny pseudonim „zakaz memów”.

Ponadto istnieje obawa, że ​​te wymogi dotyczące filtrowania spowodowałyby, że mniejsze platformy europejskie byłyby niekorzystne. Chociaż dyrektywa zwalnia małe firmy cyfrowe, musiałyby je jednak wdrożyć po osiągnięciu pewnego rozmiaru. Istnieje obawa, że ​​stworzy to negatywną atmosferę, odciągając potencjalnych właścicieli firm lub inwestorów.

Co się potem dzieje?

Na razie nic. Zanim dyrektywa stanie się oficjalna, musi odbyć kolejną rundę głosowania w Parlamencie Europejskim. Zakładając, że minie, każdy członek UE będzie musiał stworzyć własne przepisy, które będą z nim zgodne.

Dyrektywa UE nie jest prawem - jest jedynie wytyczną, której muszą przestrzegać państwa członkowskie. Oznacza to, że jest miejsce na interpretację i wciąż wiele nie wiemy o tym, jak wyglądałoby to w praktyce.

Mimo to art. 13 może stać się punktem zwrotnym w interakcji użytkowników z treściami online. Wciąż jest zbyt wiele zmiennych, aby cokolwiek wiedzieć, ale jest to sytuacja, którą warto śledzić.

Co to jest artykuł 13 w UE?